Profesor Stanisław Wejman wyraził kiedyś opinię, że dzieło sztuki właściwie nie ma jakiegoś konkretnego momentu dokończenie, a jedynie jest w pewnym momencie „porzucane” czy to z powodu zainteresowania nowym dziełem, czy też poczucia wyczerpania inwencji do jego kontynuacji.
Edgar Degas był podobno niechętnie zapraszany na obiady do znajomych posiadaczy jego dzieł. Chyba, że zdążyli oni wcześniej usunąć je ze ścian. Bywało bowiem, że Degas tracił zainteresowanie obiadem i po intensywnej obserwacji wiszącego na ścianie płótna, przerywał spotkanie i bez zgody gospodarzy, ściągał je ze ściany i zabierał z powrotem do pracowni by go zmieniać, poprawiać. I dokończyć…
Około roku 1996, kiedy studiowałem na trzecim roku, krakowskiej ASP rozpocząłem rysować cykl surrealistycznych figuracji. Ten cykl ani nigdy nie został dokończony w całości, ani nie przypominam sobie pracy, która jest dokończona z pełnym poczuciem tego faktu a wiele rysunków jest zaledwie rozpoczętych. Mimo irytacji tą sytuacją, a także niemocą ustalania, kiedy dany rysunek lub obraz przerwać i uznać za „pełny”, mimo zepsucia wielu dobrych stanów, w tych i kolejnych pracach ciągle ulegam pokusie rozpoczynania nowych. To karygodne, infantylne bałaganiarstwo okupywane jest jednak od czasu do czasu powrotami do poszczególnych prac aby je dokończyć. Ze świadomością, że to się nigdy nie uda.
Wystawa, którą zaplanowałem na rok 2018, która ma zawierać zarówno stare prace, nawet jeszcze studenckie i najnowsze do nich nawiązujące jest także próbą wznowienia procesu dokończenia, nawet nie tyle poszczególnych obrazów co całego cyklu i uwolnienia się od niego.